poniedziałek, 4 lipca 2011

weekendowe wypieki i poniedziałkowa chała;)

W weekend zawitali do nas strudzeni wędrowcy, a wraz z nimi tradycyjnie wiatr, deszcz, ogólnie plucha i niekorzystny biometr ;) na poprawę nastrojów, pomiędzy dżemem czereśniowym, razowymi bułeczkami i bezami z kokosem, powstała nowa wersja tartaletek na specjalne życzenie mojej najukochańszej kuzynki ;)


Dzisaj natomiast, postanowiłam dogodzić wreszcie własnemu podniebieniu i wzięłam się za chałkę. Robiąc drożdżowe człowiek naprawdę może ćwiczyć swoją cierpliwość - najpierw ciasto rośnie 2h, potem już gotowa chałka 40 minut, na pieczenie przeznaczyć trzeba przynajmniej pół godziny, a ślinka cieknie i cieknie. Ale traktuję to jako trening charakteru przed pieczeniem chleba na zakwasie :) 

Przepis na chałkę ( która dogodziła mi ze wszech miar ) zaczerpnęłam od Liski.




Masełko, dżemik, kakao i siódme niebo ;)

4 komentarze:

  1. tartaletki były pierwsza klasa, a chałeczka też wygląda przepysznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka chał(k)a to nawet mnie nigdy nie wyszła :) była pyszna!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pyszności aż ślinka cieknie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. tak to jest jak uczeń przerośnie mistrza ;P

    OdpowiedzUsuń